- Szczegóły
- Opublikowano: czwartek, 28, styczeń 2016 08:44
- Proboszcz
- Odsłony: 6393
Na skutek zbliżania się frontów alianckich, głównie Armii Czerwonej, Niemcy ewakuowali więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych w głąb III Rzeszy, gdzie mieli dalej służyć jako darmowa siła robocza. Skrajnie wyczerpani pobytem w obozie i morderczą pracą więźniowie maszerowali zimą, w samych pasiakach, o głodzie, nocując najczęściej pod gołym niebem. Każde odstępstwo od kolumny lub upadek karane były natychmiastowym rozstrzelaniem. Większość więźniów nie przeżyła marszów ewakuacyjnych, stąd ich nazwa – Marsze Śmierci.
W opustoszałych obozach naziści pozostawiali najbardziej wycieńczonych i ciężko chorych, którzy nie byli w stanie utrzymać się na nogach. Pierwsze marsze na ziemiach polskich miały miejsce pod koniec 1944 roku z Majdanka.
Najdłuższą drogę do pokonania miało 3200 więźniów z podobozu Auschwitz w Jaworznie do KL Gross-Rosen na Dolnym Śląsku (Rogoźnica na zachód od Wrocławia - dzisiaj samochodem z Wójcic to trochę ponad 100 km). Trasa marszu liczyła 250 km.
Najprawdopodobniej to ci więźniowie pojawili się w styczniowy dzień 1945 roku w Wójcicach.
Tak opisują to naoczni świadkowie:
" W styczniu 1945 roku nie wierzyliśmy własnym oczom, gdy przez naszą wieś pędzono prawdziwe kolumny nędzy. Byliśmy skonsternowani, bo o istnieniu czegoś takiego nie mieliśmy pojęcia. W przejmująco zimną styczniową noc zapędzono ich na noc na podwórko gospody Facke. Tu próbowali rozpalić mały ogień i zebrali się koło niego. Byli prawie nadzy, a stopy mieli owinięte szmatami" . W sali w gospodzie ulokowano radzieckich jeńców wojennych. Wielu Wójciczan próbowało podać więźniom jedzenie, ale zostali brutalnie odprawieni przez wartowników.
" Kiedy chciałam pójść z koszykiem buraków pastewnych do mojej krewnej, prosili mnie o parę buraków" - wspomina wówczas 11-letnia mieszkanaka Wójcic. "Z naszych okien widzieliśmy dokładnie podwórko gospody i nie potrafiliśmy w nocy spokojnie spać. W końcu udało nam sie potajemnie wrzucić im trochę jedzenia przez mur"
"Kiedy następnego ranka popędzono ich dalej, miejsce na podwórku gospody, gdzie załatwiali swoje potrzeby, były pełne krwi. Ich wewnętrzne organy musiały być już całkowicie zniszczone"
"Kiedy pędzono ich ulicą w stronę Otmuchowa, przy ulicy stały kobiety i chciały im dać jedzenie. Ale wartownicy nas do nich nie dopuścili. Kto nie mógł iść dalej, został zastrzelony. Wiem, że dwóch z tych biedaków leżało potem na wzgórzu Schwiebenau. Wszyscy zmarli zostali pochowani na naszym wójcickim cmentarzu"
20.05.2017 staraniem Stowarzyszenia na Rzecz Zachowania i Rozwoju Dziedzictwa Kulturowego Wójcic oraz wielu ludzi dobrej woli w miejscu pochowania więźniów stanął pomnik. Bóg zapłac wszystkim,, którzy przyczynili sie do upamiętnienia tej tragedii.